Wypis

Nadszedł dzień wypisu, w końcu. Dawno nie leżałem tyle dni. W sumie lubię poleniuchować ale bez przesady. Jak mam leżeć to wolę w domu. Zadzwoniłem do taty obiecał, że mnie odbierze bo żona w robocie. Zostało mi na koniec zrobić echo serca. Brzmi poważnie ale to praktycznie zwykłe usg tyle, że kardiolog komentuje. Mam podobno nie zamykającą się zastawkę, to samo ma mój ojciec wiec sprawa genetyczna, tylko jemu to już prawdopodobnie zaproponują operację. No ale on to już po 70 to ma prawo coś tam nie klikać. Po 14 dostałem papiery, zabrałem manatki i z kwitkiem poczłapałem do przechowalni po resztę rzeczy. Na szczęście jest obok oddziału. Zadzwoniłem na podany numer i pan z workiem pojawił się po 10 minutach. 

Tata przyjechał ale oczywiście nie mógł wejść na teren szpitala. Podrałowałem od razu do apteki. jedna osoba przede mną. Soje 30 sekund i czuję, że słabnę. Musiałem usiąść na chwilę. Jak ja wejdę po schodach na 3 piętro. Wykupiłem te leki. Cztery tablety z rana i dwie wieczorem. Rachuneczek ponad 200 złociszy za drażetki, które wystarczą na miesiąc. Okazało się, że jeden lek to jakaś petarda bo 160 złotych paczuszka. Musi być dobry. No cóż na zdrowiu nie ma co oszczędzać tym bardziej, że na piwo w miesiącu pewnie grubsze kwoty szły.