Pierwszy tydzień
Tydzień minął, zostały dwa. Trochę nudą zawiewa i człowiek żyje od posiłku do posiłku i spać. Rano wstajesz, leki, śniadanie, ćwiczenia z przerwami. Mam 4 rodzaje ćwiczeń, relaksację i spotkanie z psychologiem.
Rolki. Toru nigdzie nie widziałem ale budynków trochę w Nałęczowie jest, kto wie. Na dworze piździ i czasami szklanka na asfalcie ale kto wie. No i okazało się. Poszedłem do sali a tam liczydła pod stopy. Ćwiczenie polega na przesuwaniu stóp do przodu i tyłu przez 15 min. Szału nie ma ale relaks jest.
Klatka. Po godzinie miałem ćwiczenia w klatce kugul czy jakoś tak. Poleciałem na sam dół do podziemi. Okazało się, że maja tam jakieś termy. Co prawda wyglądało to jak wanna z czasów towarzyszy ale podobno z bąbelkami. Położyłem się w tej klatce, dwie ładne panie podeszły z każdej ze stron i kazały mi unieść nogi i rozszerzyć. Poczułem się znów jak w odpowiednim filmie tylko, że to zawsze babki przywiązywali w takiej pozycji. No i trzaska się 5 minut nożyce, kolejne 5 minut jeden bok i machanie nogą a potem drugi.
Ćwiczenia ogólne. Godzinę po obiedzie znów zbiegłem na dół do sali z drabinkami. Tłum ludzi stał w kółku. Dołączyłem i czekałem na wytyczne. Oczywiście rozgrzewka. Nadgarstki, dłonie, łokcie, barki, szyja, uszy, przysiady skłony i kręcenie biodrem. Potem czasami zabawa piłką, ringiem, i machanie przyszczepami przy drabince. Kwadrans i po zawodach. Mi to szło sprawnie, ale reszta w kółku na prawdę musiała się wysilać. Starość to jednak słaba jest.
Rower. Podzielony był na dwa rodzaje. Pierwsza połowa turnusu, to proste urządzenie z pedałami i siodełkiem. Druga część to skomplikowany miernik. Ma już dodatkowo kierownicę i wyświetlacz lcd. Mierzy tętno, ilość kalorii i kilometrów.
Relaks. Przez cały pobyt są dwa spotkania z muzyką relaksacyjną. Siada się w fotelach na 30 minut a z wieży hifi leci podkład z lasu. Ptaszki, dzięcioły, szum strumyka o 5 rano i jakaś nutka delikatna do tego. Raz miałem seans po kolacji, przysnąłem i było błogo.
Psycholog. Spotkanie z psychologiem to miła pogawędka z miłą panią. Pogadaliśmy dlaczego, po co i co dalej z tą przypadłością robić. Wyrzuciłem z siebie żale i tyle.
Co parę dni pani doktor wzywa do siebie, przeważnie dostaję się wiadomość głosową telefonem stacjonarnym od pani pielęgniarki, że pani doktor przyjmuje od danej godziny. Naciąłem się pierwszym razem i polazłem od razu. Błąd. Zachowałem się jak staruch, który nie ma co robić i leci do przychodni jak tylko otworzą, gdzie wszyscy wpadli na ten sam pomysł. Później już chodziłem z godzinnym opóźnieniem.